Latali jak za dawnych, dobrych czasów, aż nagle ni stąd
ni zowąd pojawił się Śledzik. Był
przerażony i widać było, że cały się trząsł, a Sztukamięs leciała szybciej niż
kiedykolwiek.
- Czkawka! Przepraszam, że przeszkadzam, ale jesteś
potrzebny.- Otyły chłopak zachwiał się na smoczycy ale złapał równowagę.
Czkawka zawrócił smoku ku przyjacielowi. Astrid, która prowadziła, także
zawróciła.
- Co się stało?- zapytał szatyn.
- Akademia…ona jest cała rozwalona!- Wysapał Śledzik.
Czkawka wpatrywał się w kolegę. Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą
usłyszał. Już miał zadać pytanie, lecz uprzedziła go Astrid:
- Ale jak to rozwalona?
- No…rozwalona. I to doszczętnie.- Zanim Śledzik dodał coś
jeszcze Czkawka ruszył ku arenie.
- Kto to zrobił? Bliźniaki?- Czkawka przyglądał się
zniszczonej bramie. Od lat nienaruszona, mocna, wykonana z najlepszego metalu
brama leżała rozwalona. Gdzieniegdzie widać było wypalony ślad.
- To raczej nie oni,
bo ich w ogóle nie ma na wyspie.- Odparł blondwłosy i przejechał delikatnie
opuszkami palców bramę, jakby bał się
zepsuć ją jeszcze bardziej.- Wiesz, Czkawka, zdaję mi się, że to nie
zrobił smok z Berk. I sądząc po zniszczeniach, nie był sam. Cała trójka
dokładnie przyglądała się dawnej Akademii. Tak jak mówił Śledzik- wszystko
zostało doszczętnie zniszczone.
- Sugerujesz, że w biały dzień smok przyleciał sobie na
wyspę i ot tak rozwalił Akademię?- Zapytała Astrid.- Przecież to niedorzeczne.
Cały czas ktoś tu się kręci i na pewno zauważyłby wielkiego, ziejącego ogniem
gada, który właśnie niszczył to miejsce. I czemu nie zniszczył czegoś innego?
- Nic nigdy nie wiadomo. Musimy się rozejrzeć.- Czkawka nie wierzył
własnym oczom. Arena wyglądała jak prawdziwe pobojowisko. Grunt, mimo że był
wykonany z mocnej skały, został popękany i wypalony. Łańcuchy leżały
rozdrobnione na ziemi. Ściany jeszcze się trzymały, lecz i one powoli
rozsypywały się.
- Na szeptozgona to nie wygląda...-Przerwał i podszedł do jednej
ze ścian, na której został wypalony dziwny znak. Pozostała dwójka podeszła zaniepokojona
nagłym milczeniem przyjaciela. Śledzik skrzywił się lekko wystraszony.
- Co to może być?- Zapytała blondwłosa, pocierając czarny
proch.- Nowy gatunek?- Nie usłyszała odpowiedzi, ponieważ Czkawka tak bardzo
był zajęty przypatrywaniu się ściany, że nie usłyszał pytania.
- Może to zmiennoskrzydłe?- Szturchnęła go, a chłopak
natychmiastowo oprzytomniał.
- O, Thorze!-Krzyknął piskliwym głosem otyły chłopak.
- Być może.- Powiedział w końcu Czkawka.- Będziemy musieli
mieć się na baczności. Z tymi smokami nie ma żartów. Wyszli przed Akademię, po czym chłopak zwrócił się do przyjaciół.- Astrid,
Śledzik zwołacie ludzi do twierdzy wieczorem.- Obydwoje przytaknęli.
Gdy nastał wieczór, a słońce na dobre schowało się za
oceanem, w twierdzy zgromadzili się wszyscy mieszkańcy Berk. Wszyscy nie
rozumieli, dlaczego zwołano naradę. Zaraz zaczęto plotkować, że niedługo na
wyspie pojawi się wróg, a Stoika nadal nie ma.
Pyskacz, gdy tylko ujrzał Czkawkę, zaczął uspokajać wzburzony
tłum. Chłopak niepewnie podszedł do wielkiego ogniska, otoczonego kamiennym
kołem, a za nim poczłapał Szczerbatek. Nigdy nie wygłaszał mów, i choć byli to
ludzie znajomi, trzęsły mu się ręce. Spojrzał na kowala, a ten tylko usunął się
w bok, dając do zrozumienia, że ma zaczynać. Szatyn odchrząknął, a sekundę po tym zaczął.
- Proszę o uwagę!- Krzyknął, aby uciszyć szepty.- Jak
zapewne wiecie, Smocza Akademia została zniszczona. Jeszcze nie ustaliliśmy,
kto mógłby to zrobić, ale jest pewna teoria…-Spojrzał na zainteresowane twarze
wikingów, którzy stali najbliżej niego.-
Otóż…mogły zrobić to zmiennoskrzydłe.-
W sali natychmiast zaczęto mówić, a po chwili słychać przerażenie.
- Spokój! Dajcie mu mówić!- krzyknął zbulwersowany ciągłym
uspokajaniem wikingów Pyskacz. Czkawka posłał mu pełne wdzięczności spojrzenie.
- To jest tylko przypuszczenie, ale byłoby rozsądnie, aby
nikt nie wychodził nocami poza wioskę.- Jeszcze raz rozejrzał się po
mieszkańcach i odetchnął z ulgą.- To na tyle…
Wikingowie zaczęli wychodzić z twierdzy. Zostali tylko
jeźdźcy i Pyskacz.
- Naprawdę sądzicie, że to te smoki, a nie bliźniaki?- Kowal
przejechał prawą dłonią wąsy i poprawił hełm
- Hola, hola! Być może nie jesteśmy najmądrzejsi, ale nigdy,
przenigdy, nie zepsulibyśmy Akademii.-Zaprotestował Mieczyk i zeskoczył ze
stołu. Rozprostował się i ruszył do ogniska, gdzie zgromadzeni byli pozostali.-
Po za tym, nie było nas na wyspie.
- Ale przecież to nie muszą być zmiennoskrzydłe. Przecież
jeszcze nic nie ustaliliśmy.- Wtrąciła się Astrid.- Lepiej byłoby poczekać na
Stoika, teraz musimy być tylko ostrożni.
- Astrid ma rację, ale jakby co, broni nam nie zbraknie!-
Pyskacz aż podskoczył. Najwyraźniej nie przejmował się niebezpiecznymi gadami.
Gdyby były „te stare czasy” od razu chwycił by broń i powybijał wszystkie, zanim
smoki zaczęły zionąć ogniem.
- Tata przylatuje jutro. Wtedy postanowimy co robić dalej.-
Pyskacz wymknął się od razu, ale jeźdźcy pozostali, rozmawiając o ewentualnej
obronie lub ataku, aż poczuli zmęczenie i rozeszli się do domów.
Astrid spoglądała na swoich rodziców znad talerza. Patrzała
raz to na mamę, która chwilę później wyszła do Gothi, po czym przeniosła wzrok na swojego ojca.
- Dobra, córcia, o co
chodzi?- Zapytał jasnowłosy mężczyzna, który zajęty był ostrzeniem noży
kuchennych. Wyraźnie zauważył niecodzienne zachowanie dziewczyny. Astrid
przejechała dłonią po warkoczu i
delikatnie odsunęła od siebie talerz z nietkniętym kurczakiem.
- Eee…chodzi o to…yyy…-zamotała się. Jednak po chwili wzięła
głęboki oddech.- Dlaczego nie chcesz pojechać ze mną na ślub Zoey?- Mężczyzna
odłożył narzędzia i spokojnie odłożył je na swoje prawowite miejsce.
- Już ci mówiłem.
- Wiem, że to co zrobił Hork jest nadal dla ciebie bolesne…Ale
nie możesz już tak dalej żyć. Widzę, że cierpisz…
- Jak będziesz starsza, zrozumiesz.- Przerwał jej spokojnie
Saw. Nie chciał mówić nic więcej. Już miał uciec do swojej niewielkiej pracowni,
ale zatrzymała go ręka córki.
- Nie! Tato, proszę, musisz w końcu to zakończyć. -
Dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty rezygnować. Mimo że nigdy nie chciała
na nikim wywierać presji, szczególnie na rodzicach, nie miała wyboru. Nie mogła
się poddać. Tak bardzo chciała przekonać ojca ponieważ nie mogła patrzeć na
zmartwionego tatę.
Mężczyzna był dobrze zbudowany, jak przystało na wikinga,
lecz miał bardzo spokojną naturę. Nigdy
nie wdawał się w niepotrzebne dyskusje, lecz zawsze bronił swojego zdania. Nie
lubił oszukiwać ludzi i starał się żyć w zgodzie z samym z sobą. I tego chciał
nauczyć swoje jedyne dziecko. Lecz z marnym skutkiem.
- Astrid…-Westchnął ciężko. Spojrzał w błękitne oczy córki.
Nie mógł dłużej wytrzymać. Usiadł powoli na ulubione krzesło. Masując obolałe
ramię od noszenia ciężkich rzeczy.- Poleć sama, lub z mamą, jeśli chcesz. Ja na
pewno nie zagoszczę na wyspie Białych Orchidei.- Siedział jeszcze przez chwilę,
patrząc na smutną córkę. Serce krajało mu się na ten widok. Wstał czym prędzej
i ruszył do pracowni.
- Tato…-Spróbowała jeszcze raz.
- Astrid, nie proś mnie więcej.- Wyszedł. Dziewczyna zakryła
rękami twarz. Wiedziała, że szanse na pogodzenie się braci są zerowe.
---------------------------------------------------
Trochę czekaliście na rozdział trzeci, ale mam nadzieję, że wyszedł :)). Pisałam na szybkiego, choć miałam zapisany rodział w zeszycie. Chyba lepiej pisać na spontana XD. Akcja sie rozkręci, bez obaw. :)))
Pozdrowionka. :D